Jak sobie poradzić z trującym bluszczem

Jak sobie poradzić z trującym bluszczem
„Pewien mądry człowiek stanął na scenie przed publicznością i opowiedział żart. Wszyscy się zaśmiali. Po chwili znów opowiedział ten sam dowcip. Tym razem tylko garstka ludzi się zaśmiała. Opowiedział ten dowcip po raz trzeci. Na całej sali nikt się nie zaśmiał.
Starzec uśmiechnął się i rzekł:
– Nie możecie wciąż śmiać się z jednego żartu, a jednak potraficie płakać w kółko przez to samo.”
Autor nieznany
Nie łatwo wziąć się z życiem za bary. Nie łatwo upadać, za to cholernie trudno zaryzykować. Postawić wszystko na jedną kartę i czasem wyciągnąć tą najgorszą… Podnosić po porażce miesiąc, dwa, osiem… Próbować utrzymać pion przez kolejne….
Ale jakże łatwiej siedzieć i narzekać. Jęczeć. Mędzić. Marudzić. Jak zwał, tak zwał. Ponoć my musimy, to mamy w genach. Taka „polska tradycja”.
Myślę, że jeśli ktoś wiecznie, natarczywie, wciąż i wciąż wylewa na nas swoje pretensje do życia, żali się w kółko na to samo, NIC NIE ROBIĄC, to znaczy, że nas nie szanuje. I idąc dalej – nie zasłużył na nasze zrozumienie.
STRACH PRZED ZMIANĄ
I gdy spojrzymy bardzo, bardzo głęboko to dostrzeżemy, że to narzekanie to tak naprawdę… strach. Strach przed zmianą. Przed pójściem w nieznane. Lęk przed porażką, której trudno uniknąć. Niepewność, co będzie.
Jakże łatwiej wyrzucić z siebie cały ten lęk… Ponarzekać… popłakać na zły los… na rodziców i dzieciństwo… na trudny start… na małe szanse.. na niesprawiedliwy los… na złych ludzi wokół siebie… na niedobre dzieci… na złego szefa… na zbyt małe zarobki…na stracone szanse…
Tylko dlaczego wciąż zamiast działania ktoś woli przez lata narzekać, oplatać sobą niczym trujący bluszcz, osaczać i wciąż wyciągać z nas to, co najlepsze ?
Bo przecież zazwyczaj “rozmowa” z kimś taki kończyła sie dla mnie tak samo. Ja wyprana emocjonalnie z brakiem poczucia własnej wartości. Ten drugi – w gruncie rzeczy zadowolony, bo wyrzucił z siebie to, co złe sprawiając, że ja czułam się beznadziejna i słaba. Marna to pociecha, że mu lżej na duszy. Jaka to komunikacja ? Czy mojego rozmówce interesuje, co u mnie ? Jak ja sobie radzę ? Czy ja w tej rozmowie jestem ważna ? Obecna nie tylko fizycznie ?
Więc może przyszedł najwyższy czas zapytać: dlaczego masz dźwigać problemy innych? Dlaczego nie rozwiązują ich sami ? Dlaczego podczas każdego spotkania słyszysz narzekania wciąż na to samo? I dlaczego – czy się spotkacie za miesiąc, pięć, rok czy dwa – wciąż wracają te same tematy ?
Może to przez Twoją empatię, może dobre wychowanie, może przez wrażliwość nie przerywasz w pół słowa, tylko przejmujesz się, wysłuchasz, a wracając do domu jesteś daleko myślami szukając dla tego nieszczęśnika pomocy, rozwiązania. Kolejny raz. Który to już ?
A co on z tym zrobi ? Nic. Bo przecież nie o to chodzi, prawda ? Nie o to, by ktoś mu pomógł. Nie o to, by spojrzeć na problem z innej perspektywy, z dystansu. Usłyszeć inne zdanie, wspólnie coś przedsięwziąć.
I żeby nie było wątpliwości – nie mam na myśli ludzi, którzy przystanęli, zwolnili, nawet zatrzymali się, by wziąć oddech. Nie chodzi mi o ponarzekanie jako sposób na pozbycie się złych emocji – po stracie, porażce, wyrzuceniu bólu po traumie, podzielenie się bezsilnością. Kiedy zdarza się po prostu gorszy dzień, wszystko się sypie i człowiek musi się wyżalić, bo inaczej zwariuje. Nie chodzi o spotkania, kiedy przy winie zejdzie napięcie i wyżalisz się z tego, co Cię gniecie. Może i nie przy jednym spotkaniu, może nie przy jednym winie… Takie wyżalenie się ma wręcz wartość terapeutyczną. Bo o bliskość w tym wypadku chodzi. I wysłuchanie, chwilami pokiwanie głową ze zrozumieniem, pomilczenie, pogłaskanie po głowie, podanie chusteczki. Jeśli masz kogoś takiego – jesteś ogromnym szczęściarzem ! Wierz mi, to wygrana jak w toto- lotka.
DAĆ SZANSĘ CZY UCIEKAĆ ?
Wypadałoby napisać: jak najdalej uciekać ! Pozbyć się ich ze swojego życia, unikać kontaktu albo ograniczyć do minimum. Czasem odcięcie się od takich ludzi to dobre rozwiązanie. Ale zanim to się stanie, może – tak po ludzku – dać temu drugiemu człowiekowi szansę ?
Ja też kiedyś taką dostałam. Pracowałam w firmie, w której bardzo źle się czułam. Przełożeni nie szanowali pracowników, a co gorsza w ich odczuciu każdy, w tym ja, pracowaliśmy źle. Za mało, za słabo, efekty zawsze były niezadawalające. Dzień w dzień słuchałam, jaka jestem beznadziejna i z czasem w to uwierzyłam. Uwierzyłam, że na niczym się nie znam, nic nie potrafię, do niczego się nie nadaję. A byłam na takim etapie swojego życia, że każda, nawet najmniejsza zmiana, wywoływała we mnie wręcz paniczny lęk. Do tego stopnia, że gdy osoba z działu rekrutacji ogromnej, międzynarodowej firmy napisała do mnie, że zainteresował ją mój profil na Golden Line i może byłabym chciała się spotkać – nie tylko odmówiłam. Ja odpisałam, że jestem zaskoczona, bo w sumie to „na tym i na tym się nie znam…”, „tego tak naprawdę nie potrafię…”, „tamto napisałam na wyrost…” i tak dalej i tak dalej… Na końcu przeprosiłam kobietę, że straciła na kogoś takiego jak ja swój cenny czas.
Można ? Można ! Dziś, kiedy to czytam, sama w to nie wierzę…
Ale gdzieś musiałam to wszystko z siebie wyrzucić. Te żale, lamenty, pretensje. Nic nie robiłam ze swoim życiem, tkwiłam w beznadziei, a wypłakiwałam się do słuchawki bliskiej mi osoby. Non stop, wciąż i wciąż narzekając na to samo. Nie reagowałam na racjonalne argumenty, szukałam przeszkód, a nie możliwości. A ona wciąż podnosiła słuchawkę, choć wiedziała, co ją czeka, słuchała umordowana, wspierała, pocieszała. Ale ten email z propozycją spotkania przelał czarę. Usłyszałam pod swoim adresem wiele cierpkich słów. Byłam bardzo zaskoczona. Zawsze dobre słowo, współczucie, zrozumienie, a tu proszę ! A ja nie miałam pojęcia, że jestem takim wiecznie narzekającym człowiekiem ! Wszyscy wokół mnie narzekali, więc wydawało mi się naturalne, że i ja tak postępuję. Ale ten ktoś był mądry i wiedziałam, że te słowa może są i przykre, ale płyną z serca i troski o mnie. Zaczęłam się sobie przyglądać i zauważyłam, że mi to też we mnie przeszkadzało, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Źle się czułam sama ze sobą, a nie wiedziałam, dlaczego. Wyciągnęłam wnioski i bardzo, bardzo mi to pomogło. Tak naprawdę zapoczątkowało całą przemianę wewnętrzną.
Mój kontakt z kobietą z działu kadr był oczywiście spalony. Ale zaczęłam szukać innego dojścia do tej firmy, choć nadal z tyłu głowy miałam poczucie, że porywam się z motyką na słońce. Kilka miesięcy później podpisałam z nimi umowę o pracę i to było jedno z moich najwspanialszych doświadczeń zawodowych w życiu.
Ale ważniejsze było to, że w odpowiednim momencie dostałam coś ważnego i cennego, choć na początku te wszystkie usłyszane słowa sprawiły mi przykrość. Zabolało, poczułam się „zdradzona”, miałam żal, że na to nie zasługuję. Ale przyjęłam krytykę z pokorą, przepracowałam i bardzo wiele się nauczyłam. To była bardzo cenna lekcja.
Dlatego myślę, że jest szansa i dla malkontentów i maruderów. Skoro oni nie dają rady sami sobie ze sobą poradzić, może warto powiedzieć wprost ? Myślę, że zasługują na taką szansę. Jeśli mądry – zrozumie, przepracuje i wyciągnie wnioski. Jeśli głupi – cóż…
Ale niestety czasami tak jest, że mówimy o naszych zastrzeżeniach mniej lub bardziej dyplomatycznie, a nasz „wampir energetyczny” czy też „trujący bluszcz” nie bierze tego do siebie. Czasem się obrazi i na chwilę zniknie z naszego życia. Wówczas niewielka to starta. Problem pojawia się, gdy są to nasi najbliżsi: rodzice, dzieci, dziadkowie lub szef bądź jedna z koleżanek naszej ukochanej pracy. Co wówczas ?
A KIEDY CAŁKOWICIE ODCIĄĆ SIĘ NIE DA…
Musimy zmienić siebie. Swoje do nich podejście. Ja znalazłam, metoda prób i błędów taki patent, który w zasadzie prawie zawsze się sprawdza.
Posłużę się przykładem bliskich krewnych.
On i jego żona pracują, mają kilkuletniego syna. Sytuacja finansowa więcej niż dobra. Teściowie i dziadkowie zakochani we wnuczce. Jeden telefon i teściowa w drzwiach – mieszkanie ogarnięte, obiad podszykowany, dziecko przebrane, nakarmione, zabawione.
Nawet, jeśli nie są zadowoleni z ich sytuacji, jestem to w stanie zrozumieć – każdy ma marzenia i może życie, jakie wiodą, znacznie od nich odbiega. Ale oni OD LAT cały czas narzekają i jak przez ten czas ich życie by nie wyglądało, zawsze znajdą coś. Swoją drogą – cudnie się dobrali.
Jak wygląda “rozmowa” ? W zasadzie zawsze tak samo. Wiecznie jest im mało: czasu, pieniędzy, odpoczynku. Praca niby jest, ale nie taka, jak by chcieli. Pieniądze niby są, ale zawsze za mało. Mieszkanie jest, ale na kredyt… Wakacje były, ale co to za urlop, taki krótki….I tak dalej i tak dalej… Delikatne czy też mniej delikatne sugestie się nie sprawdziły. Oni wiedzą wszystko najlepiej, na wszystkim znają się najlepiej, dziecko wychowują najlepiej. I wciąż narzekanie… W ich przypadku komunikat w ostrych, żołnierskich słowach kilkakrotnie powtórzonych nie sprawdził się. Był foch i na jakiś czas miałam ich z głowy. Niestety, nie na długo.
Ale najgorsze było to, że swoja postawą wzbudzali we mnie poczucie winy. Po takiej “rozmowie” moje sukcesy czy sukcesy moich najbliższych – bez względu na to, czy były małe, czy duże – nie cieszyły. No bo jak się cieszyć, skoro innym tak źle…
Pozbyć się ich z życia nie mogę. Ale nasza rozmowa, jeśli już musi się odbyć, zazwyczaj wygląda mniej więcej tak:
ON: Urlop spędzimy w domu, nigdzie nie jedziemy… ( i tu pojawia się lista przeszkód wyliczona obolałym głosem)
JA: A my jedziemy do Włoch (robię głęboki wdech i przytaczam cały plan wyjazdu: zwiedzimy cudowną Wenecję, zjemy te przepyszne pomidory, co ostatnio. Pojeździmy na rowerach, kiedy słońce zajdzie. Poczytamy, wyśpimy się. Powylegujemy się na plaży, pływamy na basenach. A propos: wiesz, że dobudowali kolejny basen? Bicze wodne, jakieś ślizgawki… No nie mogę się doczekać”. Wydech.)
jak zrobię pauzę, to wejdzie mi w słowo. Poza tym zwróć uwagę na przymiotniki 😀
ON: (wzdychanie). Ale wam dobrze, bo my…. ( i tu znów lista żali)
delikatnie się wyłączam, przeglądam internet.. Uff, wziął oddech, więc mówię radośnie…
JA: właśnie wkuwam słówka z niemieckiego, zaczęłam kolejny kurs. Nie wiem, jak to pogodzić, bo zaczęłam trenować do kolejnego półmaratonu, chcę zrobić „życiówkę’ zejść poniżej 2 godzin…
ON: Ach…. My nie mamy czasu na bieganie, na żaden sport…. wiesz…. My mamy dziecko, pracujemy… ( i kolejna lista..)
Nie, nie dam się wbić w poczucie winy. Zresztą, za długo już trwa ta rozmowa… czas kończyć.
JA: Ja też pracuję, mam dziecko, zajmuję się domem. Do tego kurs 2 x w tygodniu. Dom. Zakupy. Piszę bloga, dużo czytam. Kwestia organizacji swojej pracy. Cieszę się, że potrafię to pogodzić i są efekty. Wiesz, muszę kończyć, pozdrawiam. Tschuessss…
Odkładam słuchawkę.
NIE DAJ SIĘ
Kiedyś, oprócz tego, że słuchałam uważnie i cierpliwie, starałam się jakoś ich delikatnie zmotywować. Ale to nic nie dawało. Komunikacja była jednostronna – oni narzekali, a potem ja niosłam ze sobą to wszystko, przeżywałam, współczułam, starałam się pocieszyć w kolejnej rozmowie. Ale ile można ? Tym bardziej, że skutek żaden ?
Wiem, że to może wydać się słabe. Nic nie daje, do niczego nie prowadzi, niczego nie buduje. Ale wiem też, że po każdej rozmowie z “bluszczem”, którą staram się poprowadzić w podobny sposób patrzę w lustro i myślę sobie: “Znów sobie świetnie poradziłam. Nie dałam się wbić w poczucie winy. Cieszę się z moich sukcesów, nawet tych najmniejszych. Kurcze, jakie ja mam fajne życie ! Brawo Ja !“.
Ne wiem, jaką masz Ty metodę, ale ja zabijam ich malkontenctwo dobrym humorem, radością, poczuciem spełnienia, odwagą. Kiedy mam gorszy dzień i wiem, że taka rozmowa jeszcze bardziej mnie zdołuje – unikam kontaktu, przekładam spotkanie.
Znajdź swój sposób.
Ale nie zapominaj, że Ty też jesteś ważny/a. Twoje potrzeby też są istotne. I co najważniejsze – nie pozwól, by taki ktoś Cię zmienił. By czyjeś postępowanie na tyle na Ciebie wpłynęło, byś zaczął żyć życiem i problemami innych rezygnując z siebie. Nie czuj się winny, że Tobie się wiedzie, a innym nie. Ty też ciężko pracujesz na swój sukces. Nie pozwól komuś odebrać tej satysfakcji.
Autorka: dr Adrianna Tomczak
Doktor nauk społecznych, trenerka, blogerka, specjalistka ds. social media. Prelegentka i działaczka polonijna. Od 5 lat mieszka wraz z rodziną w Niemczech. Zawodowo zabiera przedsiębiorczych Polaków mieszkających i prowadzących firmy na emigracji w podróż przez świat online. Uczy strategii, planowania, budowania społeczności i tworzenia komunikacji, która sprzedaje bez sprzedawania. Jako trenerka przekonuje, że dzięki małym krokom można wprowadzić ogromne zmiany w życiu. Uczy zarządzenia czasem, budowania nawyków, efektywności i produktywności. Uczestniczki jej szkoleń to przede wszystkim Polki, które po zderzeniu z emigracyjną rzeczywistością, trudnościami oraz ograniczeniami, zaczynają mocno stawać na nogi i odważnie sięgać po swoje marzenia. Autorka bloga Emigracja po sukces, dwóch ebooków, kursu online oraz cyklicznych spotkań rozwojowo-biznesowych dla Polek w Bonn. Jej społeczność to łącznie 16.000 osób, ale w szczególności jest dumna z grupy „Zmieniamy nawyki” oraz „Polki sobie radzą. Społeczność przedsiębiorczych emigrantek”, która skupia ponad 5.000 kobiet z całego świata wspierających się na wielu płaszczyznach, w tym biznesowej.
Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania zamieszczonych na stronie treści.